WakacyjniPiraci
Profile
Impressions and Other Assets/psb_background_picture
Znajdź i zarezerwuj wymarzone wakacjeZarezerwuj hotel, loty i więcej
Znajdź i zarezerwuj wymarzone wakacje
Lot & HotelWczasyNartySamochody
Kierunek
-

Oferty wybrane przez załogę Piratów

Daj się zainspirować

Najnowsze oferty znalezione przez naszych ekspertów
WakacyjniPiraci
Profile
WakacyjniPiraci

Oferty wybrane przez załogę Piratów

Daj się zainspirować

Najnowsze oferty znalezione przez naszych ekspertów
Nepal_magazine_PL

Jak uciekałam przed nosorożcem 🦏 oraz inne przygody z Nepalu 🇳🇵

Wymarzyłam sobie treking w Nepalu. Postawić stopę (i to niejedną, a dwie!) na Himalajach (no, prawie, mówią, że prawdziwe Himalaje zaczynają się od 5000 m.n.p.m., aż tam nie weszłam), poczuć mistycyzm świątyń i atmosferę Katmandu oraz pojechać na safari w dżungli, to było to, o co chodziło. No i siup: po ponad 2 latach (!) od zarezerwowania trasy trekingowej z niezastąpionymi miejscowymi organizatorami wędrówek Prime Himalayas, po niesnaskach, takich jak na przykład pandemia, w końcu poleciałam!

Opublikował/a
Lady Mermaid Blue·17.01.2025
Udostępnij

No to w drogę!

Nie było łatwo ze znalezieniem tanich lotów (trzeba sprawdzać, próbować i się nie poddawać), ale nadzieja umiera ostatnia. Ostatecznie udało mi się wsiąść do samolotu pod koniec listopada 2023.

Przygodę rozpoczęłam ze wspomnianymi Prime Himalayas, którzy to, poza całym trekingiem, odebrali nas z lotniska i zorganizowali nam pierwszą i ostatnią noc w Katmandu. Warto było wyspać się po całej podróży w super hotelu i nabrać sił, bo następnego dnia czekała nas już przeprawa do Pokhary (skąd zaczynaliśmy treking), a to nie lada gratka!

Treking

Między Katmandu a Pokharą jest 197 kilometrów. Myślicie, że w ile godzin autobusem pokonuje się taką trasę?

No...?

Powiem Wam: w 10! Równo 10 godzin. Wyjechaliśmy o 7:30 rano, dojechaliśmy o 17:30 (z krótkimi przystankami w bardzo "szczególnych" miejsach, gdzie można iść do toalety i zjeść). To już nam pokazało, że trzeba mieć tu znacznie więcej cierpliwości, i że czas i przestrzeń są względne.

Mieliśmy trochę czasu na pochodzenie po Pokharze oraz na przepakowanie się na najbliższe dni w górach i dobry sen, gdyż następnego dnia rozpoczynaliśmy już wędrówkę.

Pierwszego dnia zaczęliśmy wspinaczkę w Birethati i zrobiliśmy lekko 10km pieszo, wznosząc się 1200 m.n.p.m (z 800 m.n.p.m na 2000 m.n.p.m). To był pierwszy dzień, z noclegien w Ulleri. Fish Tail Anapurny już nam się pojawiał na trasie, widoki onieśmielały, a to był dopiero pierwszy dzień!

Następnego dnia po pysznym i pełnowartościowym śniadaniu rozpoczęliśmy wspinaczkę do schroniska w Ghorepani. Jest to jeden z gwoździ programu, gdyż po odpoczynku i noclegu następny dzień rozpoczynał się bardzo wcześnie, tak, aby na Poonhill, czyli najwyższy fragment naszej wyprawy, dotrzeć na wschód słońca.

O tym zaraz. W drodze do Ghorepani widoki były jeszcze bardziej niesamowite, byliśmy coraż wyżej, a ośnieżone szczyty Anapurny wyłaniały się co chwila, otoczone niesamowitą zielenią.

Tego dnia przeszliśmy ok. 7 km, wchodząc na wysokość ok. 2900 m.n.p.m. (900 metrów w górę).

Pobudka w środku nocy... gdyż czekał na nas najpiękniejszy fragment wyprawy - wschód słońca na Poonhill. Wstaliśmy grubo przed świtem, by dotrzeć (stromo pod górę) na 3210 metrów i zakochać się w tym co natura dla nas przygotowała. Wyłaniające się słońce zza masywów Anapurny, oświetlające górskie szczyty, to najprawdopodobniej jeden z widoków, których nie sposób zapomnieć.

Energia na szczycie również była niesamowita, wszyscy którzy wspięli się na ten spektakl uśmiechali się do gór, do słońca, do siebie, a robieniu zdjęć nie było końca.

Po tym magicznym momencie, zeszliśmy na nowo do schroniska na kolejną ucztę śniadaniową, by mieć siły na dalszą wędrówkę, gdyż nasz przewodnik miał dla nas kolejny plan... zaliczenie jeszcze jednego szczytu (na wysokości 3165 metrów tym razem, jednak jak by nie patrzeć - ponownie pod górę, w innym kierunku). Ahoj, przygodo, jak by to powiedział każdy Pirat.

Tym sposobem dotarliśmy do Thapla Danda, a przepiękna trasa wciąż ukazywała nam dumne szczyty Himalajów przez całą drogę.

W sumie tego dnia przeszliśmy 14 kilometrów, z czego pod górę w sumie zrobiliśmy 700 metrów (najpierw Poonhill, potem Thapla Danda, a następnie znow zejście i wejście do naszego kolejnego schroniska, w Tadapani).

Kolejny niezapomniany wieczór z pyszną kolacją i spędzony w przytulnej sali z wielkim piecem, oraz noc w malutkim pokoiku, który miał wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy (i całkowicie wystarczające).

Poranek w Tadapani (wioski położonej wśród bujnych lasów) przywitał nas po raz kolejny wyśmienitym spektaklem, tak więc od świtu znów byliśmy na nogach by móc zobaczyć budzące się góry, tym razem z innej strony (i opalające je słońce).

Tego dnia zawędrowaliśmy do wioski Ghondruk, znanej z oszałamiającego piękna i bogatego dziedzictwa kulturowego jej mieszkańców Gurung. Wioska otoczona jest tarasowymi polami i oferuje (jakżeby nie) zapierające dech w piersiach widoki na góry Annapurna South i Machapuchare (Fish Tail).

W sumie ok. 8 kilometrów.

Nocka w kolejnym uroczym miejscu z widokiem na wioskę.

Rano rozpoczęliśmy wędrówkę z Ghandruk do Nayapul, gdzie czekał na nas transport już do Pokhary. Wciąż, trasa była niekrótka, a Pokhara ma wiele do zaoferowania, więc spędziliśmy cały dzień na ekspoloracji miasta, pobliskidj wioski tybetańskiej oraz świątyni. Nie omieszkaliśmy również odwiedzić ponownie jeziora Phewa i tętniącego życiem centrum (jak i również wpaść na wyborny wręcz masaż ayurveda).

Następnego dnia był najwyższy czas, by spełnić kolejne nepalskie marzenia i... poznać nepalską dżunglę. Niby to tylko ok. 170 kilometrów, ale już mamy doświadczenie... i tak, podróż zajęła ok. 7h.

Po dotarciu na miejsce do uroczego kompleksu małych domków pośród prawdziwej dżungli, w samym parku Chitwan (tuż na obrzeżach miasteczka Sauraha) zaopiekowano się nami należycie: wyborny obiad, chwila spokoju, spacer o zachodzie słońca po kompletnie innych (płaskich tym razem) terenach (i podziwianie pluskających się w rzece krokodyli i aligatorów oraz wylegujących się nosorożców i spacerujących słoni), a następnie niemożliwie hipnotyzujący pokaz tańca i ceremonii rdzennych mieszkańców Chitwan - Tharu.

Kolejny dzień rozpoczął się przeprawą lokalnymi kajakami (nieco budzącymi grozę, a jednak stabilnymi) na drugą stronę rzeki, gdzie czekał na nas jeep. Jeździliśmy 5 godzin po dżungli, spotykaliśmy od małp przez sarny, kolejne nosorożce, nigdy wcześniej niewidziane ptaki i inne osobniki, aż po... tygrysicę, która zaszczyciła nas wizytą... W jaki sposób?

W pewnym momencie usłyszeliśmy nawoływanie saren... Nasz przewodnik jasno powiedział, że jest to ich sposób na informowanie o czyhającym pasiastym niebezpieczeństwie. W absolutnej ciszy, po środku dżungli, czekaliśmy na pojawienie się tygrysa. Po 30 minutach postanowiliśmy ruszyć dalej. Ruszyliśmy. I tuż za zakrętem, przepiękna tygrysica leżała na środku drogi i znudzonym wzrokiem patrzyła na nas (jej spojrzenie jasno mówiło: "te ludzkie istoty, stały jak głupole 20 metrów ode mnie, a ja w międzyczasie zdążyłam sobie urządzić wyśmienitą drzemkę na ich trasie"). Stanąć oko w oko z tygrysim spojrzeniem robi wielkie wrażenie (większe jednakowoż na prążkowanym stworze, niż na nas). Spojrzała, wstała i wolnym krokiem oddaliła się gdzieś za drzewami. A my już do końca drogi byliśmy wniebowzięci. Z wrażenia nie upolowałam żadnego zdjęcia (no dobra, to jedno poniżej, kto dojrzy tygrysa ten gość! 🤪), więc musicie sami się tam wybrać i pozdrowić tygrysicę w moim imieniu.

Po południu czekała nas kolejna przygoda. Tym razem spacer po dżungli, już nie jeep, tylko własne (niejako wprawione po trekingu) nogi.

Zaczęło się niewinnie - slalom kajakowy między drzemiącymi krokodylami i aligatorami (listopad to nie ich czas na polowanie, więc mają absolutnie gdzieś kajaki. Mimo wszystko, robi to wrażenie...).

Spacer rozpoczął się wesoło, mimo przestróg dwóch przewodników: jak powiemy Wam: "biegnijcie", to naprawdę biegnijcie... Odwiedziliśmy schowane w gąszczu lasu stawy, gdzie słonie zażywają kąpieli, zobaczyliśmy szalone drzewa (z rysami, które okazały się być śladami pazurów tygrysa - małe kotki mają drapaki, duże kotki też mają drapaki - drzewa), aż gdzieś w oddali nasi przewodnicy usłyszeli nosorożca...

Okazało się, że smacznie spożywał sobie obiad, więc mogliśmy go obserwować z odległości ok. 50 metrów. Aż... nas zauważył.

I powolnym krokiem zaczął iść w naszą stronę. Wtedy usłyszeliśmy magiczne słowo: RUN. I jak w zwolnionym tempie tylko dostrzegliśmy, że nosorożec zaczyna przyspieszać w naszą stronę. Nigdy tak szybko nie biegłam. Uciekliśmy w głąb lasu z bardzo mocno bijącymi sercami.

Cóż się okazało później - nosorożce nie lubią gapiów, więc lubią ich pogonić (a zderzyć się z takowym osobnikiem nie polecamy), a mimo pozornego spokoju, potrafią rozpędzić się do 40 km/h! Słowem: nie mieli byśmy szans.

Spotkanie pierwszego stopnia ze słonicami i ich maluchami, które biegły się przywitać wydawać by się mogło mniej przerażające (należało zrobić szybki unik), ale adrenalina po spotkaniu twarzą w twarz z tygrysem, a potem ucieczką przed nosorożcem, i uświadomienie sobie masy nawet małego słonika, przywołała nas do porządku.

Doświadczenie na miarę prawdziwego Pirata, naprawdę. Dżunglę uważam za zaliczoną.

Kolejnego dnia, po kolejnych 8h drogi, powróciłam do Katmandu.

Wrócić do dużego, tętniącego życiem Katmandu i turystycznej dzielnicy Thamel, po tylu dniach zupełnie innego życia, jest na początku nieco przytłaczające. Tym bardziej, że pierwsze wrażenie z pobytu w mieście to: UCIEKAM! Skutery, tuk-tuki, samochody, riksze, wózki z owocami, klaksony, piesi, osiołki, ogromne zanieczyszczenie zmieszane z zapachem curry i kadzideł, nie ułatwiają poruszania się po mieście, ale uwierzcie na słowo: szybko się przyzwyczaicie i będziecie sunąć po nepalskiej stolicy jak lokalsi.

Miasto to ma tak wiele do zaoferowania, że polecam zostać tam co najmniej 3-4 dni.

Żeby już nie przedłużać, dam Wam kilka wskazówek:

1. Tuk-tuki oraz zwykłe taksówki są tu naprawdę tanie; poruszając się nimi zaoszczędzicie bardzo dużo czasu, transport publiczny jest większym wyzwaniem, choć jak najbardziej do ogarnięcia, jednak głównie dla tych, którym nigdzie nie spieszno.

2. Skorzystajcie nie tylko z urokliwych knajpek na Thamel, ale również z lokalnych jedzeniowych bazarów.

3. Polecam pójść na jogę!

4. Świątynie i miejsca, których nie wolno przegapić (nie opisuję, sami doczytacie):

  • Plac Durbar (Durbar Square, główny plac)

  • Stupa Swayambhunath (małpki, które chętnie przyjmą banana, albo zaproponują darmowy spektakl prawdziwych aktorów w chodzeniu po dachach, jedzeniu lodów i zabawy butelkami - same z siebie, to nie żaden cyrk)

  • Buddhanath – mały Tybet

  • Passupsinath – świątynia nad świętą rzeką Bagmati (to tu odbywają się ceremonie pogrzebowe i palenie zwłok. Mocne przeżycie).

  • Targ Asan

  • Bhaktapur (miasto w mieście, obowiązkowo!)

  • Tamel - jak już wspomniałam, najbardziej turystyczna część stolicy, pachnąca kadzidłami, urzekająca stylowymi knajpkami i sklepikami, rozbrzmiewająca mantrami...

Jeżeli macie ochotę dowiedzieć się więcej, mamy dla Was świetny plan: po prostu wybierzcie się w tę podróż, naprawdę nie będziecie żałować.

Jeszcze raz podajemy kilka przydatnych linków:

🛏 NOCLEGI

Jeśli szukacie sprawdzonych i niedrogich noclegów w Irlandii warto zajrzeć do którejś z poniższych wyszukiwarek:

📷 WYCIECZKI I ZWIEDZANIE

Wycieczki, atrakcje i bilety na rozmaite wydarzenia w najlepszych cenach znajdziecie i kupicie TUTAJ:

✈️ LOTY

No to w drogę!

Zgłoś wątpliwości prawne

Cenimy Twoją prywatność

Używamy plików cookie, aby poprawić komfort przeglądania, dostarczać spersonalizowane treści i analizować nasz ruch. Klikając „Akceptuj wszystko”, zgadzasz się na to i wyrażasz zgodę na udostępnianie tych informacji stronom trzecim oraz na przetwarzanie Twoich danych w USA. Aby uzyskać więcej informacji, przeczytaj tu: .

W każdej chwili możesz dostosować swoje preferencje. Jeśli odmówisz, będziemy używać tylko niezbędnych plików cookie i niestety nie będziesz otrzymywać żadnych spersonalizowanych treści. By odmówić .